Nadeszla pora na remanenty. Jest wiele, naprawde wiele plyt, do których dotarlo sie zbyt pózno, by mogly zaistniec we wszelakich zestawieniach na ulubiony album roku, plyt do których jesli nie trzeba, to przynajmniej warto dotrzec. Artystów mniej znanych, albo takich których albumy wydane zostaly pod koniec roku. Takim wlasnie artysta, jest wloski multiinstrumentalista Marco De Angelis. Premiera jego drugiego, autorskiego albumu miala miejsce 15 grudnia.

Warto przyjrzec sie blizej postaci Marco De Angelis, bo to bardzo ciekawa osobowosc. Po raz pierwszy polozyl rece na instrumencie muzycznym, gdy mial 10 lat. Od tego czasu zdobyl szerokie doswiadczenie w tej dziedzinie, od instrumentów akustycznych, po sprzet elektroniczny najnowszej generacji. Jest jednym z niewielu Wlochów potrafiacych grac na Chapman Sticku. Gra na gitarze, basie i klawiszach. Lubi szeroka game stylów muzycznych, najlepiej czuje sie jednak w muzyce progresywnej, majacej swoje korzenie w latach 60 i 70. Stworzyl sciezki dzwiekowe dla licznych projektów. Byl aranzerem i producentem wielu albumów wydanych we Wloszech, Wielkiej Brytanii i Ameryce Lacinskiej. Spedzil prawie dwie dekady pracujac jako niezalezny inzynier dzwieku i producent, dla kilku najwazniejszych firm produkcyjnych we Wloszech. Bardzo aktywny w róznych mediach i srodowiskach (studio nagran, telewizja, teatr, koncerty na zywo). Taki bagaz doswiadczen, nie przelozyl sie jednak na twórczosc solowa. Pod wlasnym nazwiskiem stworzyl jedynie dwa albumy. Pierwszy, jakby nie patrzec, debiutancki „The River - Both Sides Of The Story”, z 2013 roku i najnowszy, „ Next Station” z konca ubieglego roku, wyjatkowo udany i ciekawy.

Marco De Angelis zabiera nas swoja najnowsza produkcja , w urokliwa, muzyczna podróz. Odwiedzamy nie tylko progresywny Londyn („A Proggy Night in London”) i kolejne stacje („Next Station”), aby w koncu zdazyc na ten ostatni pociag („Last Train”), by kolejny raz wrócic („Back Again”) do domu... W tej muzycznej przejazdzce, uczestnicza z nim wyjatkowi towarzysze podrózy , wokalisci: Nad Sylvan (Unifaun, Agents Of Mercy, Steve Hackett), Robbie Wyckoff (Under-Radio, Roger Waters), Göran Edman (Yngwie Malmsteen, Brazen Abbot, Karmakanic). Marco De Angelis zagral na wszystkich instrumentach (gitara, bas, Chapman Stick, Klawisze, mandolina), za wyjatkiem perkusji (Cristiano Micalizzi) i saksofonu (Cristiana Polegri).

Mimo duzych mozliwosci technicznych, Marco stawia raczej na klimat, niz na eksponowanie swoich umiejetnosci. Pierwsza kompozycja rozpoczyna sie delikatnym dzwiekiem flazoletów, tworzac znakomita aure. Do tej delikatnej, „upiosenkowionej”, progresywnej muzyki, idealnie wpasowal sie wokal Nada Sylvana. „Keep Going”, delikatnie zahacza o bluesowa estetyke, ale swoim piosenkowym charakterem przypomina solowe dokonania Phila Collinsa. „A Proggy Night in London”, to najdluzsza, 13-to minutowa kompozycja, w której faktycznie, swietnie zostala uchwycona nocna aura. Przepiekne gitarowe motywy i delikatne klawiszowe tla, z pewnoscia przypadnie do gustu milosnikom Genesis. „Back Again ”, to z kolei uklon w strone watersowskich klimatów („The Pros and Cons of Hitch Hiking”). Pewnie spora w tym zasluga spiewajacego tutaj Robbie Wyckoff, znanego wlasnie ze wspólpracy z Watersem. W tytulowej „Next Station”, drugiej pod wzgledem dlugosci kompozycji (12 minut), fragmentarycznie slychac wyrazne YES-owe wplywy. Ostatni na plycie „Last Train”, to jeden ze spokojniejszych fragmentów, pewnie przypadnie do gustu milosnikom floydowych klimatów („A Momentary Lapse Of Reason”). Jak widac, Marco De Angelis planujac swoja muzyczna podróz, siegnal po najlepsze, sprawdzone, progresywne wzorce, dodajac jednak do nich swoja wlasna, muzyczna wrazliwosc.

Delikatna, wysmakowana i piekna to plyta. Umiescilbym ja w tej samej lidze, co tak wykwintne muzyczne produkcje, jak chociazby plyty Fish On The Friday, czy Lifesings.

8,5/10

Marek Toma


Review Link: